środa, 28 października 2015

Baran, piwo i piwnica.

Zosia i Marcelina były do siebie bardzo podobne. Nie tylko ze względu na wygląd rzecz jasna, ale pod względem charakteru były czasami niemalże identyczne. Jednakże mało kto o tym wiedział, bo Miętkę – tą prawdziwą Miętkę – młodszą kopię Marceliny miało okazję poznać nie wiele ludzi.
Obie dzieliły tą samą pasję jaką było dla nich harcerstwo, każda z nich wybuchała niepohamowanym atakiem śmiechu w najmniej oczekiwanym momencie, aczkolwiek jeżeli mam być szczery – Zośka miała ten śmiech o wiele lepszy. Potrafiła nim każdego zarazić i kiedy ona się śmiała – śmiali się wszyscy.

Największą wadą Zośki zdecydowanie była nieśmiałość. Zosia bała się ludzi – zwłaszcza tych, którzy byli w centrum uwagi innych osób, tak jak Kamil i Wojtek. Bała się, że w ich oczach wyjdzie na kogoś gorszego, kogoś nie godnego uwagi. Przyjaciele z boiska mieli jednak inne zdanie w tej sprawie. Po nieszczęśliwym wypadku w którym noga Miętki ucierpiała, po kompromitującej wymianie zdań między Marceliną, a przyszłymi siatkarzami – Kwasowski z Włodarczykiem byli częstymi gośćmi w pokoju na poddaszu. Przychodzili rano i siedzieli do samego wieczora.
Często razem z nimi uziemioną w czterech ścianach Kulę, odwiedzała również Michalina.
Miętka przyzwyczajała się do obecności nowych znajomych. Cieszyła się na ich widok za każdym razem tak samo.

Z dnia na dzień Kula przyzwyczajała się do tego, że od Kwasowskiego i Włodarczyka tak łatwo się nie uwolni. Bynajmniej, sama łapała się na tym, że nie chciałaby pozbywać się ich towarzystwa.
Każdy z osobna przyzwyczaił drugiego człowieka do siebie.

20 sierpnia 2008.

Zosia siedziała przy starym drewnianym stole i uzupełniała karty biwaku. Pierwszy raz miała pojechać na biwak jako nie uczestnik, a tak zwana kadra. Michalina siedziała na przeciw dziewczyny rozpisując plan biwaku, tak aby nic nie umknęło im pod czas ostatniego letniego wyjazdu. Pani Krystyna krzątała się po kuchni, przygotowując obiad dla wszystkich. W domu Kwasowskich Miętka czuła się niemalże jak u siebie. Chwile ciszy przerwało głośne szczęknięcie zamka w drzwiach. Po chwili w dużej, jasnej kuchni pojawił się Włodarczyk z torbą na ramieniu.
- Dzień dobry! - krzyknął nad uchem mamy swojego przyjaciela. Pani Kwasowska nie pozostała mu dłużna i po kilkunastu sekundach wymierzyła w ramię chłopaka z beżowej ścierki kuchennej. - To bolało!
- Miało boleć.
Zośka przyglądała się całej scenie z uśmiechem na twarzy. W głębi serca zaniepokoiło ją, że Włodarczyk sam pojawił się w mieszkaniu przyjaciela. Dziewczyna zastanawiała się, gdzie – z resztą jak zwykle – podziewa się Kwasowski. Głębokie przemyślenia Kuli odnośnie aktualnego miejsca pobytu jednego z wielkoludów, przerwało głośne jazgotanie. Sylwia Baranowska, długonoga blondynka trzymała Kamila za rękę. Na widok dziewczyny swojego kumpla, Miętka głośno westchnęła. To nie tak, że Zośka nie lubiła Sylwii. Po prostu, najzwyczajniej w świecie drażniła ją głupota dziewczyny. Sylwia z kolei nie przepadała za Miętką z jednej tylko przyczyny – nie wiedzieć czemu, była o nią chorobliwie zazdrosna.
- Co ona tu robi? - wypaliła jak grom z jasnego nieba, ta która nazwisko odziedziczyła po zwierzęciu z wełną na dupie.
- O ile mi wiadomo to siedzi. - odpowiedziała niepytana Krystyna.
- Kamil wywal ją.
- Nie trzeba, sama się wywalę.
Nikt nie zdążył zareagować, a Kula już była przy drzwiach wejściowych. Odkąd ściągnęli jej białą pokrywę zwaną gipsem, przemierzała trasy niczym struś pędziwiatr uciekający przed kojotem. Dziewczyna zamknęła za sobą ciężkie dębowe drzwi do domu sąsiadów i przechodząc przez wielki wspólny ogród, podreptała w kierunku swojego domu.

To nie tak, że Zośka obrażała się o byle co. Po prostu tamtego dnia była poddenerwowana od samego rana. Pomimo swoich 16 urodzin, pomimo święta, które jakby na to nie patrzeć jest ważne dla każdego człowieka – Zośka po raz kolejny uświadomiła sobie, że oprócz matki nie ma już nikogo na tym świecie. Rozważając tak nad sensem istnienia nie zauważyła, kiedy znalazła się w środku swojego pokoju. Jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Na wielkim łóżku dziewczyny, leżało ogromne brązowe pudło – którego pokrywa znajdowała się tuż obok. Miętka nie wiedziała do końca co jest grane. Niepewnym krokiem podeszła do pudełka, które z czasem zaczęła wydobywać z siebie przeróżne dźwięki. Na miękkim zielonym ręczniku w pudełku, leżała mała biała kuleczka. Pies rasy labrador – taki, o jakim zawsze Zosia marzyła i taki sam jakiego przyniósł jej kiedyś tata. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, które zaszkliły jej tęczówki. Niepewnie wzięła małe stworzenie na ręce, gdy zza jej pleców usłyszała znajomy głos.
- Mówiłem wam, że jej się nie spodoba.
- Jesteście stuknięci wiecie? - powiedziała drżącym głosem, po czym wszyscy wybuchnęli nie pohamowanym śmiechem. Kilka sekund później z dużym czekoladowym tortem pojawiły się Michalina z Krystyną i Dorotą. Tata Kamila rozpoczął tak znaną każdemu pieśń odpowiednią do tej okoliczności, a pozostali wtórowali mu w śpiewaniu. Wielki uśmiech nie schodził z twarzy Miętki.

Późnym wieczorem leżeli w czwórkę na łóżku Zośki, która opierała się właśnie głową o klatkę piersiową Kwasowskiego. Żartowali, śmiali się, pili ukradkiem piwo tak aby nikt nie przyłapał ich na tym. Cieszyli się swoją obecnością tak, jakby znali się od zawsze.
- To jak go nazwiemy? - spytał w końcu Kwasowski
- Jak to jak? Kumpel. - odpowiedział Włodarczyk.
- To pies Zośki! - skarciła ich Michalina.
- Kumpel, to najlepsze imię jakie możemy mu dać. - powiedziała z uśmiechem na ustach, pewna swojej decyzji Zosia. - A co się stało z Sylwią? - spytała, lekko podnosząc wzrok na Kwasowskiego.
- Zamknęłam ją w piwnicy. - po słowach wypowiedzianych przez młodszą Kwasowską wszyscy wybuchnęli nie pohamowanym śmiechem. Zapewne śmialiby się tak przez następne kilka minut, gdy nie poważna mina dziewczyna. - Ja wcale nie żartowałam. 

***

Dzień dobry! Wróciłam, prawie. Dziękuję Monice za walkę z moim leniem - ta nie dobra kobieta zmusiła mnie do napisania. Przepraszam za nie obecność tutaj i na waszych blogach - obiecuję jutro się poprawię, a tym czasem idę oglądać singielkę i spać. 
Dziękuję za wszystko, 
Wasza
W. 

ps. urodzinowo bo WW ma urodziny. 
ps2. podkreślony tekst o baranie ten na czarno zaakcentowany - autorstwa Moniki, która robiła dzisiaj za słownik polsko-polski. 

niedziela, 27 września 2015

Kula, wielkolud i optyk.

To nie tak, że Miętka była bezuczuciowa. Co to, to nie. Ona właśnie tych emocji miała zbyt wiele, by ktokolwiek potrafił je zrozumieć. A jednak - ten, o którym nigdy w życiu nie pomyślałaby, że coś mogłoby go połączyć z nią, Zosią, którą ciągnął za warkocz i obok której przechodził często obojętnie – zrozumiał. Wszystko stało się przypadkiem, jak to zwykle bywało w życiu szatynki. Ciągle byli sąsiadami, a po akcji ze złamaną nogą chyba coś sobie uświadomił. Kilka dni po całym incydencie zjawił się w miętkowym domu z bombonierką w ramach przeprosin. Początkowo Zofia zupełnie nie potrafiła ogarnąć całej tej sytuacji. Z gipsem na nodze przywitała go ze swojego łóżka i próbowała wysłuchać jego tłumaczeń. Jednak bardziej niż na jego słowach, skupiła się na tonie jego głosu oraz oczach, w których tonęła coraz bardziej.
- Zosia? - zmiana tonu głosu Kwasowskiego wybiła ją z dobitnych oględzin.
- Tak?
- Pytałem, czy mi w końcu wybaczysz. Naprawdę, cholera nie wiem, jak mogłem mieć aż takiego zeza, żeby w Ciebie trafić.
- Zapytaj swojego optyka, może zaczniesz nosić okulary – zachichotała.
Stał tak z bombonierką w rękach, stopami rysując malutkie kółka. Widać było jak wielka trema go ogarnia, toteż i Miętka czuła się nieco swobodniej. Widziała, że faktycznie chciał ją przeprosić i zaczynało jej się to podobać.
- Nie będę dłużej zajmował Twojego czasu, zostawię to tylko i już sobie pójdę – podszedł i pozostawił prezent na szafce nocnej. Następnie skierował się w stronę wyjścia.
- Zaczekaj! Zostań. - wyrwało się Zofii zanim zdążyła pomyśleć. Kwasowski odwrócił się nieco zdziwiony, by po chwili usiąść obok Zośki. - Zadzwoń po tego wielkoluda.
Oczy Kwasowskiego rozszerzyły się do wielkości pięciozłotówki. Wykonał jednak posłusznie "polecenie" nakazane mu przez Zośkę.

Takim oto sposobem, 29 lipca 2008 roku stał się dla Miętki dniem szczególnym. I to z różnych powodów.

Po prawie trzydziestu minutach do pokoju na poddaszu wszedł Włodarczyk razem z młodszą siostrą Kamila, z którą od września Zosia miała chodzić do jednej klasy. Wojtek trzymał w rękach dwie czarne kule ortopedyczne.
- Przyniosłem dla Kuli Zośkę. - powiedział z uśmiechem na ustach. Kamil razem z Michaliną tarzali się ze śmiechu, a Zosia, która właśnie stała się kulą miała ochotę wywalić Włodarczyka za drzwi. Po chwili jednak razem z pozostałymi śmiała się z zaistniałem sytuacji i ze swojego nowego, calkiem oryginalnego przezwiska.

Miętka leżała na swoim łóżku, w niewielkim pokoju na poddaszu. Obok niej leżała Michalina. Dziewczyna wpatrywała się w sufit. Zosia z boku przyglądała się całej tej sytuacji. Włodarczyk razem z Kamilem siedział na ciemnej podłodze pokoju dziewczyny żartując co chwile. Miętka, tak naprawdę nie miała pojęcia co tak właściwie robi. Dziwiła się sobie samej, dlaczego zatrzymała Kamila i poprosiła aby ściągnął do jej domu również dwumetrowego przyjaciela chłopaka. Jedyną osobą, z którą Zosia miała jako taki kontakt była właśnie leżąca obok niej Michaśka. Dziewczyna z uśmiechem przyglądała się wygłupiającym na podłodze mężczyzną.
Nie wiedziała, dlaczego obecność zarówno ich jak i samej Michaliny wywołuje na jej twarzy coraz to większy uśmiech. Cieszyła się. Naprawdę cieszyła się, że pierwszy raz potrafiła otworzyć się na całkowicie obcych jej ludzi.

Marcelina wróciła z pracy wcześniej niż zwykle. Rozmawiając przez telefon, spostrzegła że w jej domu jest o wiele głośniej niż zwykle. Niepewnym krokiem kierowała się ku szczytowi schodów, które prowadziły na poddasze jej rodzinnego domu. Podchodząc pod pokój swojej córki doznała szoku stulecia. Kogo jak kogo, ale pary Kwasowski&Włodarczyk w swoim domu się nie spodziewała, zwłaszcza po wydarzeniach minionych dni.
- Kryśka nie uwierzysz, kto siedzi właśnie na podłodze w moim mieszkaniu.. - powiedziała niemalże dławiąc się ze śmiechu. - Twój i Doroty syn.
- Mamo! - krzyknęła Zośka.
- No co. To jest sensacja roku! - stwierdziła radośnie Marcelina. - A wy - skierowała się do zdezorientowanych mężczyzn - A wy macie przechlapane.
Po chwili zeszła z powrotem na dół, pozostawiając wszystkich w niemałym osłupieniu.

***
dam.dam.dam.

Rozdział napisany przez Kin - z moimi małymi wstawkami.
DZIĘKUJE.

przepraszam, nawalam, ale w zasadzie.. to mnie dalej nie ma.

Stay tuned.

Win. 

czwartek, 3 września 2015

Jak to się stało, że Atena była idiotką, trykot nie jest męski, a piłka do kosza najlepiej odbija się od ludzi.

Najbardziej w całym tygodniu Zosia lubiła sobotnie wieczory. Przesiadywała wtedy z mamą na brązowej skórzanej kanapie w salonie bielskiego domu, lub gdy pora roku na to pozwalała, opatulona kocem siedziała na werandzie i czytała kolejną książką. Zofia zakochana była na zabój w Ani Shirley i tak jak ona, pragnęła kiedyś mieć taką przyjaciółkę od serca jaką dla Ani była Diana. Największym szaleństwem Miętki była Ania z Zielonego Wzgórza. Gdy przeczytała serię z jednego wydawnictwa, od razu szukała po wszystkich bielskich bibliotekach innych wydań serii przygód rudowłosej sieroty, tak jakby od tego zależało całe życie Miętki.

Miętka miała różne fobie, których nikt poza Marceliną nie potrafił zrozumieć. I tak o to, gdy na chodniku stał znak, lub słup połączony z drugim - nigdy pod nimi nie przechodziła, gdy zobaczyła czarnego kota, spluwała śliną na trzy strony i robiła trzynaście kroków w tył. Gdy zgasło światło w mieszkaniu, kiedy wychodziła do szkoły - wiedziała, że to właśnie wtedy zapyta ją nauczycielka i na pewno nie otrzyma bardzo dobrej oceny. Ale i to nie było największą fobią Miętki. Należała ona bowiem do grona tych ludzi, którzy cierpieli na tak zwaną arachnofobię. Zofia uwielbiała czytać książki, a mitologia Greków i Rzymian plasowała się zaraz po Ani i Harrym Potterze w gronie jej ulubionych książek z dzieciństwa. Stąd też znała historię greckiej księżniczki Arachne, która rozzłościła Atenę. Zosia zawsze powtarzała, że Atena była idiotką, przez którą ona musi cierpieć katusze, za każdym razem gdy zobaczy chociażby małego przedstawiciela tego gatunku.  

Zosi udało się jakoś przeżyć szkołę podstawową i gimnazjum. Nie miała zbyt wielu znajomych - po prostu nienawidziła ludzi. Nie byli jej oni potrzebni do szczęścia. Jeszcze w podstawówce była zniesmaczona, kiedy koleżanki biegały za kolegami. Zosia wiedziała, że to nie dziewczynki mają biegać za chłopcami i nigdy nie potrafiła zrozumieć natury swoich koleżanek. Mało tego, Zosia nie lubiła bawić się lalkami - i też takowych zabawek u małej dziewczynki nikt nie potrafił się doszukać.

Jak już wspominałam - Miętka należała do tej grupy ludzi, która starannie dobierała sobie przyjaciół. Miała wielu znajomych, w końcu każdy znał Zofię, nie tylko ze względu na jej unikatowe nazwisko, ale też za śmiech którym wszystkich w okół zarażała. Największą i w zasadzie jedyną przyjaciółką Zofii, była jej mama i to nigdy, tak naprawdę się nie zmieniło.

***
Kamil Kwasowski od dziecka wiedział, że chce zostać sportowcem. Kiedy miał 7 lat ojciec zaprowadził go na trening piłki nożnej do miejscowego ośrodka sportowego. Kopanie piłki i oczekiwanie, aż ktoś mu ją łaskawie poda, zniechęciło małego chłopca do tego sportu. Kiedy miał 8 lat, matka zaprowadziła go razem z młodszą siostrą na salę gimnastyczną, gdzie trening odbywali najlepsi na całym Podbeskidziu gimnastycy. Kwasowski wiedział jednak, że jako prawdziwy mężczyzna nigdy, przenigdy nie pojawi się publicznie w trykocie - i jak szybko pojawił się w murach bielskiego liceum, tak szybko z niego wyszedł, aby powrócić na tą samą salę kilka lat później.
Na 3 miesiące przed 9 urodzinami, chłopca na pierwszy trening piłki siatkowej zaprowadził ojciec.
I tak o to, Kamil pokochał siatkówkę. Była ona dla niego odskocznią od problemów codziennego życia, które wraz z wiekiem nasilały się niszcząc wszystko w okół niczym sztorm.

Dodatkowo, dzięki treningom poznał przyjaciela. Takiego na śmierć i życie, o którym bez wątpienia mógł powiedzieć, że jest dla niego jak brat. Przyjaciel, który wiedział o nim wszystko i zawsze przy nim był. Tworzyli swojego rodzaju symbiozę. Byli niczym żółty i czerwony M&M'sy, jak żwirek i muchomorek, jak prawa i lewa skarpetka. W końcu jak Kwasowski i Włodarczyk - bo ich, w jednym z bielskich liceum - znali wszyscy.

Kwasowski najbardziej cenił w swoim przyjacielu to, że zawsze mógł liczyć na jego szczerość. Nawet wtedy, kiedy Kwasowski usilnie próbował przeprosić Miętkę za swój niedorzeczny wybryk.
To Włodarczyk, kazał mu się zachowywać jak prawdziwy mężczyzna - i nie zwracać uwagi na jakąś tam babę. I jak to najzwyczajniej w świecie bywa - Kwasowski nie zwracał uwagi na Miętkę. Zośka starała się unikać chłopaka, przez 4 lata podstawówki, i kilka dni w roku, kiedy niechcący napotkali na siebie przechodząc obok swoich domów. Pomimo, że byli sąsiadami - Zofii udawało się przez kilka lat nie spotkać Kamila i też dlatego, że ona była taka uparta, on tym bardziej nie potrafił nie zwracać na nią uwagi za każdym razem gdy ją widział. Z jednego, prostego powodu - Miętka przyciągała do siebie wszystkich. I uzależniała na dobre.

***
Wojciech Włodarczyk miał 6 lat, kiedy jego tata razem z mamą zaprowadzili go na pierwszy trening siatkówki. Po piętnastu minutach zabawy, Włodarczyk już wiedział, że jest to coś co sprawia mu wielką frajdę. I tak było zawsze. Przez całe swoje dzieciństwo, szkołę podstawową, gimnazjum i liceum - chodził na treningi nie opodal swojego rodzinnego domu. Miał zawsze przy sobie najlepszego kumpla, z którym oprócz treningów siatkówki miał o wiele więcej wspólnego.

Włodarczyk spotkał Miętkę pierwszy raz w życiu - kiedy miał 11 lat i wydała się mu ona dość dziecinna i inna niż wszystkie dziewczyny, które zdążył już w swoim dotychczasowym życiu poznać. Nie potrafił zrozumieć, jak można tyle czasu denerwować się na kogoś, za pociągnięcie za włosy. Przecież, wszystkie dziewczyny w jej wieku, chciały "chodzić" z nim lub z Kamilem - dlatego nie potrafił zrozumieć dlaczego Zofia nie chce wybaczyć Kwasowskiemu, niewinnego wybryku.

Kiedy Kamil z Wojtkiem mieli po 17 lat, w wolnych chwilach i w przerwach między treningami siatkówki, kiedy oczywiście pogoda na to pozwoliła - wybierali się na bielskie błonie, by móc tam pograć w kosza lub po prostu spotkać się ze znajomymi.

Końcem lipca, pod czas wakacji poprzedzających klasę maturalną, w późnych godzinach popołudniowych najlepsi przyjaciele rzucali na zmianę pomarańczową piłką do gry w koszykówkę. Pod czas gry jeden na jednego, Kwasowski zmylił przyjaciela i już po chwili celował piłką w stronę małego białego kwadratu znajdującego się tuż nad okręgiem, który służył im za kosz. Pech chciał, że zamiast w biały kwadrat, Kamil trafił w przejeżdżającą na rolkach młodą dziewczynę. Siła ataku z jaką celował bielszczanin była na tyle silna, że dziewczynę dosłownie - zmiotło z nóg i nieszczęśliwie upadając na twardą strukturę boiska, złamała nogę. Krzyk dziewczyny, z pewnością usłyszeli wszyscy możliwi ludzie w promieniu najbliższych stu kilometrów.

Ową dziewczyną był nikt inny jak Zosia. Kwasowski od razu podleciał do dziewczyny. Włodarczyk dopiero po chwili zrozumiał, co tak naprawdę się wydarzyło i kim jest dziewczyna, która nie szczędziła zabawnych - aczkolwiek całkiem niecenzuralnych epitetów swojemu przyjacielowi. Miętka nie zwróciła uwagi na Włodarczyka, to on zwrócił uwagę na nią. Wtedy właśnie zrozumiał, dlaczego Kamil tak bardzo zawieszał się, za każdym razem, gdy mijała ich przypadkowo, mieszając tym samym w głowie przyszłemu przyjmującemu BBTS-u.

***
zły dzień,tydzień.
musi być lepiej.

nie odpowiadam, za to powyżej.

Win.

środa, 26 sierpnia 2015

Bo Zosia, mazgajem nie była.

Jaka była Zofia Miętka?

Zofia Miętka, gdy skończyła 5 lat, uświadomiła sobie, że nie wszyscy ludzie są mili. Z całą pewnością jej babcia - Ofelia, do miłych ludzi nie należała. Zosia w swoim dotychczasowym życiu płakała dwa razy. Raz - gdy rodzice zawieźli ją do znienawidzonej babci na wakacje i ta w efekcie złości na małą wnuczkę, kazała jej za karę iść do kościoła i stać całą mszę, oraz kiedy tata Zofii zginął w wypadku samochodowym. Zofia tamtego smutnego dnia przepłakałaby całą noc gdyby właśnie nie babcia Ofelia, która nigdy zarówno za swoją wnuczką, jak i jej matką nie przepadała. Starsza z rodu Miętków nakazała Zośce nie mazgaić się, a Zosia jako jedyna w przedszkolu nie była mazgajem i słowa babci odebrała jako obelgę - tą najstraszniejszą i najokrutniejszą, na całe życie.
Takim to sposobem, pani Ofelia spowodowała, że od pamiętnego dnia śmierci swojego taty, Zosia nie uroniła już ani jednej zły - albo przynajmniej wszystkim tak się wydawało, aż do momentu jednego z pożegnań na Warszawskim Okęciu, ale o tym opowiem wam później.

Jak już mówiłam, Zofia uświadomiła sobie wtedy, że nie wszyscy ludzie są mili. W tej samej chwili utwierdziła się ona w przekonaniu, że ludziom starszym od siebie, a w szczególności tym wyższym niż mała Zosia - nie można ufać. Do wyjątków należała Marcelina Miętka - piękna szatynka, po której z pewnością dorosła Zosia odziedziczyła urodę. Marcelina pracowała jako fryzjerka i zaraz po śmierci męża, wróciła razem z córką do rodzinnego domu na obrzeżach Bielska. Ze względu na swoją profesję Marcelina nie nosiła długich włosów - jak można się domyśleć, Zofia od najmłodszych lat zawsze miała długiego warkocza, który bezwładnie opadał na wątłe plecy dziewczynki. Tak mała Zosia miała kiedyś długie włosy - i te włosy nie raz wkopywały ją w nie małe tarapaty.

Tak było w przedszkolu, podstawówce i gimnazjum. Za każdym razem, gdy tylko Zosia znajdywała się w gronie rówieśników - znalazł się jakiś, który nie umiał obejść się pokusie pociągnięcia młodej Miętki za włosy. Dla właścicielki zielonego nazwiska była to tak samo wielka obraza, jak ta kiedy została nazwana mazgajem. Dlatego, od 7 roku życia, największym wrogiem Zosi stał się jej sąsiad, syn przyjaciółki Marceliny - niejaki Kamil Kwasowski.

***

Rozdział pisany na kolanie, w przerwie między "opowiadaniem o Rusałkach".
Najpierw "musicie przejść ze mną przez życie Zosi aż do momentu prologu".
Obiecuję, że od 4 rozdziału, będzie tutaj więcej treści w treści.
Na razie, tak musi być.

Ściskam,
Win.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Ten, który nie potrafił docenić.

Kraków 2015.
maj.
juwenalia.

Na ulicy Piastowskiej, nieopodal studium wychowania fizycznego i sportu stała średniego wzrostu brunetka. Na jej głowie spoczywał ciemny kapelusz, który co chwilę przytrzymywała ręką. Drobne krople majowego deszczu leniwie opadały na twarz dziewczyny, lecz nie zniechęciło jej to do dalszego oczekiwania na gwiazdę wieczoru. Ciężkie brzmienia gitary basowej, idealny głos wokalisty i dokładne rytmy perkusji - tego jej brakowało. Ciemne botki na dużym obcasie idealnie podkreślały długie nogi Zofii. Nie należała do najszczuplejszych kobiet. Mimo to było w niej coś takiego, co sprawiało, że prawie każdy napotkany mężczyzna nie potrafił się oprzeć, pięknej bielszczance. Dziewczyna uniosła głowę do góry, przymknęła oczy i pozwoliła by powolne krople deszczu torowały sobie drogę od jej twarzy, aż po szyję. To wtedy ujrzał ją po raz pierwszy.
Przynajmniej tak myślał wtedy.

Siedzieli na drewnianych ławkach pod czerwonym parasolem. Ich śmiechy można było usłyszeć z dalekiego krańca ulicy na której się znajdowali. Głośna muzyka, która była puszczona, nie przeszkadzała im w rozmowie. Czterej mężczyźni siedząc, sączyli piwo. Jeden z nich cały czas zerkał na wyświetlacz swojego telefonu. Drugi z kolei nie potrafił oderwać wzroku od niskiej brunetki. Miała w sobie coś takiego, czego nie widział u żadnej napotkanej wcześniej dziewczyny.
Późnym wieczorem ulica Piastowska, stała się swojego rodzaju sceną muzyczną, na której przy akompaniamencie najnowszych radiowych hitów, tańczyli studenci Krakowa. W pewnym momencie jeden z przyjaciół, poczuł czyjeś chłodne dłonie, na swoim odsłoniętym karku, a następnie zobaczył telefon z ustawioną przednią kamerą, tuż przed swoją twarzą.
- No dalej Feru. - usłyszał aksamitny głos dziewczyny. - Jak to mówią.. But first let me take a selfie.
Dopiero wtedy dostrzegł dwie niskie dziewczyny, którym buty na dość wysokim obcasie dodały kilku centymetrów. Szatynka od razu po zrobieniu zdjęcia podeszła do jednego z mężczyzn i złożyła lekki pocałunek na jego ustach. Brunetka z kolei lekko ucałowała policzek przyjaciela pozostawiając na nim ślad krwistoczerwonej szminki. Po chwili dziewczyna wzięła do ręki stojącą na przeciw mężczyzny butelkę z piwem. - Dzisiaj to Ty mnie odprowadzasz do domu, więc nie będzie Ci potrzebna. - dodała zadziornie się uśmiechając. Ferens nie do końca rozumiał co się z nim dzieje i kim jest ta pewna siebie brunetka. Krótki kombinezon, który podkreślał jej ciało dodawał jej jeszcze więcej seksapilu. Przykuwała uwagę każdego napotkanego mężczyzny. - Marti chodź tańczyć! - krzyknęła do przyjaciółki i gdy razem z nią oddaliła się w stronę bawiących się ludzi, dopiero wtedy uświadomił sobie kim jest ów dziewczyna.
- Matko boska, Zośka! - powiedział rozentuzjazmowany przyjmujący.
Brunet siedzący naprzeciwko niego bacznie przygląda się swojemu znajomemu i zazdrościł mu znajomości z dziewczyną. W jego głowie zaczęły się kłębić przeróżne myśli. Jedno było pewne - musiał poznać Zofię.
- Wojtek nie mówiłeś, że masz dziewczynę. - Ferens spojrzał ze zdziwieniem na mężczyznę. Dopiero po chwili zrozumiał co ten właściwie powiedział.
- Zośka i ja tylko się przyjaźnimy. Od pewnego momentu trzyma facetów na dystans.
- Bo?
- Bo jakiś dupek nie potrafił docenić jaki skarb ma przy sobie.
- Co za skończony idiota pozwolił odejść takiej kobiecie jak ona? - o dziwo wypowiedział to ten, który nie potrafił Miętki docenić.

***

Z cyklu, kiedyś się urodziło, ewoluowało i tak sobie trwa. Może kiedyś coś tutaj powstanie.

W.